Odpowiedź brzmi: to zależy – ale w większości przypadków tak, mniej rzeczy może prowadzić do większego szczęścia. Dlaczego? Bo nadmiar przedmiotów często oznacza nadmiar chaosu, stresu i obowiązków, a minimalizm daje wolność, spokój i czas na to, co naprawdę ważne. Brzmi jak bajka? Spokojnie, zaraz wszystko wyjaśnię na przykładach z mojego życia (i nie tylko!).
Moja droga od „zbieraczki” do minimalistki
Przyznaję się bez bicia – nie zawsze byłam wzorem organizacji. W czasach studenckich moje mieszkanie przypominało magazyn promocyjny: półki uginające się pod ciężarem nieużywanych kosmetyków, szafa pełna ubrań z metkami („Kiedyś się zmieszczę w te dżinsy!”), a w kuchni… cóż, kolekcja gadżetów kuchennych, z których większość widziała światło dzienne tylko raz. Ba, nawet mój były chłopak żartował, że jak się przewróci, to przywali go moja „inwestycja” w garnki z teflonem.

Co się zmieniło? Pewnego dnia, po kolejnym wieczorze spędzonym na sprzątaniu (które i tak nic nie dało, bo po trzech dniach znów był bałagan), usiadłam na podłodze otoczona stosami rzeczy i pomyślałam: „Po co mi to wszystko?”. I tak zaczęła się moja przygoda z minimalizmem – najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej.
Etapy mojego „odchudzania” domu:
- Faza „light” – pozbyłam się ubrań, których nie nosiłam od roku. Efekt? Zamiast 15 par dżinsów zostało 5, a życie nagle stało się prostsze.
- Faza „średnia” – przeszłam przez kosmetyki i książki. Okazało się, że połowa kremów dawno się przeterminowała, a „trylogia, którą na pewno przeczytam” kurzyła się od dwóch lat.
- Faza „hard” – rozprawiłam się z sentymentalnymi przedmiotami. Tak, nawet z tymi pamiątkami z wakacji, które trzymałam „bo może kiedyś je wykorzystam”.
Nauka a minimalizm – co mówią badania?
Nie jestem jedyną, która zauważyła, że mniej znaczy więcej. Naukowcy od lat badają związek między posiadaniem a szczęściem, a ich wnioski są dość jednoznaczne:
| Badanie | Wnioski |
|---|---|
| Psychologia pozytywna (Lyubomirsky, 2008) | Doświadczenia życiowe dają więcej szczęścia niż dobra materialne. |
| Journal of Consumer Psychology (2014) | Nadmiar przedmiotów zwiększa poziom stresu i obniża satysfakcję z życia. |
| Badania nad minimalizmem (Millburn & Nicodemus) | Redukcja posiadanych przedmiotów o 30-50% znacząco poprawia jakość życia. |
Co ciekawe, w jednym z eksperymentów uczestnicy, którzy wydali pieniądze na przeżycia (np. koncert czy kurs tańca), deklarowali większe zadowolenie niż ci, którzy kupili materialne przedmioty. Wniosek? Warto inwestować w doświadczenia, nie w rzeczy.
5 konkretnych korzyści z posiadania mniej
Jeśli nadal zastanawiasz się, czy minimalizm jest dla ciebie, oto moja subiektywna lista benefitów, które zauważyłam u siebie i u moich klientów:
1. Więcej czasu (bo mniej sprzątania!)
Kiedy miałam 10 koszulek, wybór zajmował 5 minut. Kiedy miałam 50 – pół godziny. Teraz mam 7 ulubionych i… cóż, rano oszczędzam czas na kawę. To samo dotyczy sprzątania – im mniej przedmiotów, tym mniej kurzu do wycierania i mniej mebli do omijania.
2. Mniej decyzji = mniej zmęczenia
Steve Jobs nosił tylko czarne golfy, Mark Zuckerberg – szare T-shirty. Dlaczego? Bo decyzyjne zmęczenie to realny problem. Każda, nawet błaha decyzja („Co dziś na siebie włożę?”) zużywa energię psychiczną. Minimalizm to jak „cheat code” do oszczędzania mózgu.
3. Pieniądze w portfelu, nie w szafie
Przed minimalizmem co miesiąc wydawałam kilkaset złotych na „małe co nieco”. Teraz? Wolę przeznaczyć te pieniądze na masaż albo bilet do teatru. Prosty rachunek: mniej impulsywnych zakupów = więcej kasy na przyjemności, które naprawdę dają radość.
4. Lepsza jakość zamiast ilości
Kiedyś miałam 5 taniej jakości blenderów (wszystkie popsute). Teraz mam jeden – porządny, który działa od 3 lat. To samo z ubraniami: wolę jedną świetną parę butów niż pięć byle jakich, które uwierają po godzinie.
5. Przestrzeń dla tego, co ważne
Fizyczny bałagan = bałagan w głowie. Odkąd pozbyłam się nadmiaru, zyskałam nie tylko miejsce w mieszkaniu, ale też jasność myślenia. Nagle znalazłam czas na jogę, pisanie dziennika i… no cóż, na drzemki. A te, przyznaję, są bezcenne.
„Ale ja nie potrafię tak żyć!” – jak zacząć małymi krokami
Rozumiem, że myśl o pozbyciu się połowy dobytku może być przerażająca. Dlatego proponuję metodę małych kroków:
- Zacznij od jednej szuflady – nie od całego domu. Zastanów się: „Czy używałam tego w ostatnim roku?” Jeśli nie – do pudełka „do oddania”.
- Zastosuj zasadę 1:1 – kupując nową rzecz (np. sukienkę), pozbywasz się jednej starej. To uczy świadomych wyborów.
- Zadaj sobie 3 pytania przed zakupem: „Czy tego potrzebuję? Czy będę to używać? Czy mam na to miejsce?”.
Pamiętaj: minimalizm to nie deprivacja. Jeśli kochasz kolekcjonować np. figurki z podróży – trzymaj je! Chodzi o to, by otaczać się tylko tym, co naprawdę ma dla ciebie znaczenie.
Moje życie po „odchudzeniu” – czy jestem szczęśliwsza?
Zdecydowanie tak, ale nie oszukujmy się – nie stałam się od razu buddyjskim mnichem w stanie wiecznej euforii. Są dni, gdy tęsknię za impulsywnymi zakupami (zwłaszcza gdy widzę promocję na mojej ulubionej stronie z kosmetykami!). Ale ogólnie? Czuję się lżejsza – dosłownie i w przenośni. Mniej rzeczy = mniej obowiązków, mniej porównywania się z innymi, więcej przestrzeni na to, co kocham: gotowanie, bieganie i… no cóż, oglądanie seriali w piżamie.
Najlepsze podsumowanie usłyszałam od mojej klientki, która po trzech miesiącach minimalizmu powiedziała: „Monika, pierwszy raz od lat weszłam do domu i… odetchnęłam. Nie musiałam się przeciskać między gratami”. I chyba o to właśnie chodzi.
A ty? Jakie są twoje doświadczenia z posiadaniem mniej? Podziel się w komentarzu – może twój sposób zainspiruje innych!
Related Articles:

Nazywam się Monika Lewandowska i od lat pomagam kobietom odnaleźć równowagę między zdrowiem a codziennym chaosem. Jestem dyplomowaną dietetyczką i trenerką, ale wiem, że teoria to nie wszystko – sama przeszłam drogę od fast foodów do świadomych wyborów. Dziś dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem, abyś Ty też mogła poczuć się dobrze w swoim ciele – bez presji i skomplikowanych zasad.
Wierzę, że małe kroki prowadzą do wielkich zmian. A jeśli czasem zjesz coś 'zakazanego’? Nic się nie stanie – ja też to robię! 😉


